APOLITYCZNY MIESIĘCZNIK TYLKO DOBRYCH INFORMACJI, PASJI I PRZYJAŹNI

Spotkaliśmy się z panem Tadeuszem Łobodą – człowiekiem sportu, jednym z niewielu Polaków, którzy tak wiele osiągnęli w swojej dyscyplinie. Wieloletni prezes Polskiego Związku Taekwon-do, potem prezes europejskiej federacji, a teraz sekretarz generalny organizacji o zasięgu światowym, która zrzesza 124 kraje członkowskie.

Na Wikipedii o taekwon-do przeczytamy: narodowy sport i tradycyjna sztuka walki Korei. Początkowo stworzone do celów militarnych, następnie zostało zaadaptowane do użytku cywilnego. Jego twórcą jest generał Choi Hong-Hi. Znawcy sportów i sztuk walki określają taekwon-do jako ostatnią, prawdziwą sztukę walki na świecie. Pozostałe, które stworzono w XX wieku, są systemami rozgrywania zawodów na określonych, umownych przepisach sportowych.

Janusz Sokół: Jest pan mistrzem w taekwon-do, posiada ósmy dan, a należy wspomnieć, że w taekwon-do ITF najwyższym stopniem jest 9. To jest wyjątkowe i nieczęsto spotykane, aby Polak tak wiele osiągnął jako działacz sportowy na międzynarodowej arenie. Moje pierwsze pytanie brzmi: Jakie były początki? Czy od razu trafił pan na treningi taekwon-do? Tak naprawdę kiedy to się rozpoczęło?

Tadeusz Łoboda: Taekwon-do w Polsce powstało w czerwcu 1974 roku. Ja zacząłem praktykować w roku 1976, czyli 2 lata po powstaniu pierwszej sekcji . Ta pierwsza sekcja w Polsce powstała w Lublinie. Dlatego Lublin jest jakby specjalnym miejscem dla taekwondo. Możemy powiedzieć, że Lublin jest miejscem, gdzie taekwon-do się w Polsce urodziło. Ponieważ tutaj trafili pierwsi instruktorzy TKD, i to dzięki ich pracy taekwon-do rozwinęło się do wysokiego poziomu, zarówno sportowego, jak i organizacyjnego.

 JS: Według mojego rozeznania, przed rokiem 1974 tak naprawdę nie było żadnych (poza judo) dalekowschodnich sztuk walki. To prawda?

TŁ: Od 1972 roku w Lublinie było jeszcze karate. Oprócz tego ze sportów walki było judo, boks i zapasy.

JS: Jakie były początki taekwon-do w Lublinie? Czy prawdą jest, że pierwsi trenerzy uczyli się tej sztuki walki z książek?

TŁ: My mieliśmy szczęście. Naszym pierwszym trenerem był Anglik –  Andrew Marshall, który przyjechał do Polski w 1974 roku, poznał Polkę, panią Elę Mianowaną, z którą się ożenił. Miał on szósty kup w taekwon-do, czyli zielony pas. Dziś to niezbyt wysoki stopień, ale w tamtym okresie ten człowiek był pierwszym źródłem wiedzy o taekwon-do. Poprzez Jerzego Skwirę, trafił na salę judo, został przedstawiony judokom jako taekwondeka i po zajęciach judo pokazywał techniki taekwon-do. Tak się złożyło, że na sali był wówczas Jerzy Konarski – późniejszy zdobywca pierwszego czarnego pasa taekwon-do w Polsce, z tego względu uważany w pewnym sensie za prekursora taekwon-do. Jest posiadaczem certyfikatu z numerem PO-1-1. Zdobył go 30 sierpnia 1975 u mistrza Lim Won Sup w Szwecji. Na stronie Polskiego Związku Taekwon-do znajduje się kopia tego historycznego certyfikatu. Jerzy Konarski kontynuował prowadzenie treningów po wyjeździe Andrew Marshalla z Polski. Jerzy Skwira zrezygnował z treningów w tej grupie, natomiast w 1975 przyjechał do Lublina inny Anglik – Peter Pryke, posiadacz wysokiego stopnia na tamte czasy (1 kup), który prowadził zajęcia z informatyki na Uniwersytecie Marii Curie Skłodowskiej w Lublinie i jednocześnie pełnił rolę native spikera dla pracowników dydaktycznych UMCS. Po przyjeździe otworzył nową grupę przy TKKF „Motor” i część trenujących do tej pory u Konarskiego przeniosła się do tej grupy. Notabene, do dzisiaj Andrzej Kozłowski, który rozpoczął treningi we wrześniu 1974 utrzymuje stały kontakt internetowy z Peterem Pryke’em.

JS: Ilu adeptów rozpoczęło treningi w 1974 roku w Lublinie?

TŁ: Trudno powiedzieć. To były zupełnie inne czasy. Wystarczyło właściwie powiesić jedną kartkę gdzieś w Centrum Kultury i zgłaszało się 300 osób. Jedną zwykłą kartkę, nie jakiś wyrafinowany plakat. Nie trzeba było specjalnych zabiegów promocyjnych. Niemniej jednak z tych trzystu osób bardzo szybko zostawała tylko garstka. Ówcześni trenerzy nie mieli doświadczenia, ani stosownej wiedzy o metodyce treningu sportowego. Często wzorowali się na filmach albo czerpali wiedzę z popkultury. Ich przeświadczenie, że twardziel musi podczas treningu zrobić przykładowo 1000 brzuszków albo 2000 pompek powodowało, że te szeregi szybko się przerzedzały. Nierzadko też bywały ćwiczenia, które polegały na kopnięciu lub uderzeniu przez instruktora w tułów ćwiczącego i w ten sposób sprawdzaniu poziomu wytrenowania mięśni brzucha. Tego już dzisiaj nikt nie robi, ale takie czy inne dziwne praktyki prawie 50 lat temu były codziennością. Takie były początki. Teraz wspomina się to z uśmiechem na twarzy.

JS: Gdy pan rozpoczynał w 1976 roku, to czy taekwon-do było już dość popularne? Czy dużo osób trenowało? I ilu było wtedy trenerów?

TŁ: Jeden z moich kolegów z klasy przyszedł i mówi: „Słuchaj, u nas w klubie osiedlowym na ul. Koryzynowej jest kartka, że będzie kurs koreańskiego karate. Chodź się zapiszemy”. Poszliśmy do tego klubu, rzeczywiście była kartka, że instruktor z Wielkiej Brytanii, Peter Pryke, będzie prowadził zajęcia. I ten mój kolega się zapisał. A ja się nie zapisałem, bo rodzice nie chcieli dać mi pieniędzy. Miesięczna opłata za treningi wynosiła 100 zł. Więc stałem pod oknem salki i patrzyłem, jak inni ćwiczą i jak ćwiczy mój kolega, a później trenowałem z nim w domu. To, czego się tam nauczył, później przekazywał mnie. Byłem wtedy w ósmej klasie szkoły podstawowej. Do „normalnej”, regularnej sekcji udało mi dostać w styczniu 1977 roku. To był TKKF „Motor”, a zajęcia prowadził Jerzy Skwira, który wraz z Andrew Marshallem zapoczątkował treningi taekwon-do w Lublinie. Później trafiłem do sekcji Pryke’a i już od 1977 roku na stałe byłem na sali i trenowałem taekwon-do. I tak jest do chwili obecnej.

JS: Z tego, co pamiętam, TKKF „Motor” był pierwszym ogniskiem, w którym rozpoczęły się regularne treningi taekwon-do (choć ogłoszenia mówiły o koreańskim karate). Zapisywano tam na dwa rodzaje taekwon-do: ITF i WTF, a chętni kompletnie nic o tym nie wiedzieli. Jak to z tym było w TKKF „Motor”?

TŁ: Na początku sekcja była w Lubelskim Domu Kultury, potem w szkole podstawowej na LSM gdzie prowadził zajęcia Jerzy Konarski. Natomiast Peter Pryke rozpoczął zajęcia w TKKF „Motor” i pomagali mu wspomniany Jerzy Skwira, Andrzej Piotrowski i Andrzej Kozłowski. Pryke i wspomniani instruktorzy położyli podwaliny pod późniejszy ITF. Szybko okazało się, że kolejne grupy niezadowolonych odeszły od Konarskiego i oni również rozpoczęli działalność przy TKKF „Motor”. Utworzona przez nich grupa w późniejszym czasie przyłączyła się do WTF.

JS: Kiedy nastąpił przełom w rozwoju taekwon-do? Tzn. kiedy taekwon-do zaczęło się dynamiczniej rozwijać?

TŁ: Nawiązaliśmy współpracę ze Zrzeszeniem Studentów Polskich. Ich struktury miały dobre kontakty pomiędzy uczelniami wyższymi, kontakt bezpośredni ze studentami. Dzięki nim zaprosiliśmy drużynę pokazową Koreańczyków z KRL-D do Polski, a później koreańskich instruktorów. Myślę, że to był taki przełom dla polskiego taekwon-do. Taki kamień milowy w rozwoju naszej sztuki walki. Instruktorzy z Korei, ale i filmy, które dotarły do Polski: Mistrzyni Woo Dang, Dynamiczne ciosy mistrzyni Karate, filmy z Brucem Lee, czy inne tego typu (tytułów tych już nie pamiętam) cieszyły się ogromną popularnością. Moi koledzy byli w kinie po kilkanaście razy na jednym filmie. Ja sam na Wejściu Smoka byłem kilka razy.  Ta moda na sztuki walki promowana przez filmy oraz obecność instruktorów koreańskich spowodowały, że bardzo dużo ludzi chciało się zapisać na treningi. W tym fajnym okresie lat 80. sekcje „pękały w szwach”. Ale co jest ciekawe, duże zainteresowanie taekwon-do było nie tylko w samym Lublinie, lecz także w dwunastu miejscowościach wokół. Mieliśmy swoje filie, więc to świadczy o tym, jak duże było zapotrzebowanie społeczne.

JS: Czym rzeczywiście imponowali instruktorzy koreańscy? Czy głównie siłą technik ręcznych i nożnych w rozbijaniu bali sosnowych po 6 i 12 cm?

TŁ: Niewielka była wiedza o sportach i sztukach walki w tamtym okresie, ponieważ nie było dostępu do instruktorów, do literatury, do filmów instruktażowych, nie można było również podróżować. Dopiero później filmy do tego stopnia spopularyzowały sztuki walki, że obecnie skok przez trzy, cztery osoby (a nawet więcej), czy ewolucje graniczące wręcz z cyrkowymi, nikogo nie dziwią. Wydają się dla nas normalne.

JS: Czy treningi, które były prowadzone w czasach, kiedy pan zaczynał różnią się od treningów prowadzonych dziś? Czy widzi pan różnicę w systemie prowadzenia zajęć?

TŁ: (Śmiech) Zdecydowanie tak. Na początku były to treningi bardzo ciężkie i nieefektywne. Teraz są dużo lżejsze i bardziej efektywne. Można powiedzieć, że przy mniejszej pracy osiąga się szybciej lepszy efekt. Trenowaliśmy, trenowaliśmy, a efekt tego treningu był słaby i często okupiony poważnymi kontuzjami. Umiejętności nie rosły tak szybko, jak w tej chwili. Metodyka się zmieniła i jest diametralna różnica. Wykorzystuje się zdobycze nauki, instruktorzy podejmują studia, które przygotowują ich do prowadzenia zajęć zgodnie z założeniami nauki, dużo łatwiejszy jest dostęp do sprzętu sportowego i pomocy metodycznych. Widzę wyraźną różnicę.

 JS: Jak długo pan trenował zanim otrzymał pan czarnych pas, swój pierwszy  stopień mistrzowski (1 dan)?

TŁ: Pierwsze treningi rozpocząłem w 1976 roku, a egzamin na pierwszy dan zdawałem w 1983, czyli po siedmiu latach regularnych treningów.

JS: Niech pan powie, czy pamięta pan ten egzamin na czarny pas? Bo dla każdego ćwiczącego jest to chyba najważniejszy, upragniony egzamin w życiu?

TŁ: Już od 1982 trenowali nas instruktorzy koreańscy. Przyjechała do Polski specjalna komisja egzaminacyjna, składająca się z mistrzów taekwon-do z Korei. Rzeczywiście, trzeba było przygotować deski. Tych desek nie można było nigdzie zdobyć, bo to były czasy komunistyczne. Więc każdy dawał sobie radę, jak umiał. Trzeba było przeszukać piwnice, przecinało się deski, które się znalazło, aby były mniej więcej tego formatu, który był wymagany, tj. 30 na 30 cm. Czasami były cienkie, czasami grube albo pełne żywicy…, nadawało się wszystko co się znalazło (śmiech). Pamiętam, że był problem ze zdobyciem dachówek, cegieł i desek. W sumie po takim egzaminie można było wybudować mały domek, tyle tego zużywano. Tak, pamiętam… Egzamin był ciężki, trwał długo, ale satysfakcja po zdobyciu czarnego pasa rekompensowała wszystko. Dodam, że na wyniki nie trzeba było długo czekać, gdyż od razu je podawano. Miło wspominam ten czas, z nostalgią.

JS: Kiedy zaczął pan prowadzić pierwsze zajęcia ze swoimi uczniami, adeptami taekwon-do?

TŁ: Zacząłem je prowadzić, gdy miałem jeszcze czerwony pas (2 kup) – stopień uczniowski. To było ciekawe, że zacząłem prowadzić zajęcia wcześniej, niż zdobyłem czarny pas, ale takie były czasy. Zostałem poproszony o poprowadzenie kursu samoobrony dla kobiet. Zgłosiło się 60 pań, a ja byłem dużo młodszy od wielu z nich. Nie miałem wielkiego pojęcia o prowadzeniu zajęć. Wydawało mi się, że jak dziewczęta zrobią 50-100 pompek, to będą zadowolone. Okazało się, że tylko mi te metody wydawały się atrakcyjne i skuteczne. Sekcję kobiet szybko zredukowałem do kilku dziewcząt (śmiech). Mogę odważnie powiedzieć, że był to eksperyment nieudany.

JS: A kiedy pan rozpoczął taką stałą pracę trenerską?

TŁ: Jak skończyłem kurs instruktorów sportu, organizowany przez ZG TKKF wraz z Polskim Związkiem Karate. Kurs był dwustopniowy i odbywałem go w Koszalinie i w Gdańsku. Otrzymałem uprawnienia instruktora rekreacji o specjalności karate. Po tym kursie, na przełomie 1981 i 1982 roku, zacząłem prowadzić stałą grupę w ognisku TKKF „Budowlani” założonego przez Krzyśka Cierecha. To był jeden z pierwszych specjalistycznych TKKF-ów.

JS: Czy gdy Pan zdawał na czarny pas, to było już wtedy wielu posiadaczy stopnia mistrzowskiego?

TŁ: Nie. Było wtedy zaledwie kilku. A wcześniej, wśród moich instruktorów, w Lublinie było ich tylko trzech. Mieli je Andrzej Piotrowski, Andrzej Kozłowski i Jerzy Skwira. Oni byli pionierami tej sztuki walki. Oczywiście w taekwon-do WTF (olimpijskim) były również czarne pasy, ale trudno mi powiedzieć ile. Razem ze mną czarny pas otrzymali również Darek Kosmala, Janusz Kosmala, Elek Kulesza, Leszek Krusiński. Później doszedł Jurek Jedut i Jacek Makowski. W sumie było nas poniżej dwudziestu ze stopniem mistrzowskim w całej Polsce do 1985 roku. Egzamin nie był jedynie formalnością, były sztywne reguły, które należało spełnić, by otrzymać promocję.

JS: A jak było z następnymi pana egzaminami na wyższe, kolejne stopnie mistrzowskie? Czy tak jak poprzednio – co 7 lat?

TŁ: Później było już szybciej, choć nie łatwiej. Był już nawiązany kontakt z twórcą taekwondo – gen. Choi Hong Hi, z centralą Międzynarodowej Federacji Taekwon-do, więc wszystko działo się sprawniej. Na drugi dan zdawałem w 1987 roku, czyli cztery lata po egzaminie na pierwszy. Trzeci dan zdobyłem w 1989, a następny stopień – czwarty dan – w 1993 roku. Trzy lata później, w 1996 roku, uzyskałem piąty a w 2001 – szósty dan. Kolejny, siódmy, w 2008 roku, no i w 2015 otrzymałem promocję na ósmy dan.

JS: Czyli nie jest tak, że trenujemy kilka lat i już mamy kilka danów?

TŁ: O, nie, nie! W moim przypadku było to prawie 40 lat treningów.

JS: Czy pamięta pan jakieś zabawne historie z pana pracy trenerskiej?

TŁ: Było bardzo dużo zabawnych zdarzeń. Przykładowo mięliśmy zgrupowanie kadry i jeden z zawodników pomylił się i przyjechał 3 dni wcześniej. To, co było fajne w tamtym okresie, to podróże na zawody. Na przykład pociągiem do Kołobrzegu. Z Lublina było tylko jedno połączenie i jechało się ponad szesnaście godzin. Była to bardzo długa, męcząca podróż, a należy pamiętać, że w tamtych czasach nie była praktykowana rezerwacja miejsc. Teraz rezerwujesz sobie miejsce w pociągu i masz gwarancję, że będziesz siedział. W tamtych czasach zazwyczaj stało się na korytarzach, w przejściach pomiędzy wagonami. Jak się miało szczęście, to zdążyło się zająć jakiś przedział, ale najczęściej grupka zawodników z trenerami stała na korytarzu. Mieliśmy wiele godzin na dyskusje i integrację. Grupy były bardzo zgrane, i zawarte wtedy przyjaźnie trwają do teraz. Dużo też małżeństw powstało z tej wspólnej pasji, jaką było taekwon-do, bo wiele par poznało się na treningach.

JS: Panie Tadeuszu, ma pan za sobą wiele lat pracy trenerskiej. Z czego jest pan najbardziej zadowolony i, tak po ludzku, dumny?

TŁ: Ze swoich wychowanków. Wielu z nich zdobywało lepsze miejsca i tytuły niż te, o których ja mogłem marzyć. Stawali się dużo lepsi ode mnie. Muszę wspomnieć, że udało mi się wychować w klubie dwóch indywidualnych mistrzów świata: Asię Lipę (obecnie Małek) i Rafała Gozdalskiego. A Małgosia Rogaczewska, która teraz ze mną pracuje, była m.in. 10-krotnie mistrzynią Europy, w tym czterokrotnie najlepszą zawodniczką mistrzostw. Wychowałem też wielu innych, również bardzo utytułowanych zawodników. Najbardziej mnie cieszyło, że wielu z nich swoją przygodę z taekwon-do kontynuowało przez długi czas. Miałem zawodników, którzy ćwiczyli ze mną 20 lat, a nawet dłużej, a niektórzy, podobnie jak ja, związali życie z tą sztuka walki.

JS: Kiedy nastąpił ten moment wejścia w działalność na rzecz sportu? Nie jako zawodnik czy instruktor, ale jako działacz.

TŁ: Tym okresem była wielka emigracja Polaków na Zachód. W 1984 roku zaczął się taki okres, że prawie wszyscy instruktorzy postanowili emigrować z Polski do innych państw: do Włoch, Kanady, Australii, do Stanów Zjednoczonych. Większość z naszych „czarnych pasów” wyjechała. Zostało nas trzech: Jacek Makowski, ja i Jurek Jedut. Ta emigracja spowodowała, że nagle się okazało, iż taekwon-do podupadło. Rozpoczął się poważny kryzys i mięliśmy do wyboru: albo trenować indywidualnie, albo wziąć się za organizację i stworzyć jakąś strukturę, która będzie to koordynowała. A problem emigracji trenerów taekwon-do, nie dotyczył tylko Lublina. Zjawisko to wystąpiło w całej Polsce. W 1986 roku na bazie Zrzeszenia Studentów Polskich doszło do stworzenia Społecznej Rady Sekcji i Klubów Taekwon-do, która miała za zadanie kontynuować współpracę z Koreańczykami, koordynować organizację zawodów, ale też podjąć działania w celu zarejestrowania Polskiego Związku Taekwon-do. Na początku nie było możliwości utworzenia samodzielnego Polskiego Związku Taekwon-do, więc musieliśmy przystąpić do Polskiego Związku Karate jako Komisja Taekwon-do. Następnie, w 1991 roku, wyodrębniliśmy się jako samodzielny Polski Związek Sportowy pod nazwą Polski Związek Taekwon-do, co było spektakularnym osiągnieciem. Dostaliśmy prawo rozgrywania oficjalnych Mistrzostw Polski w Taekwon-do, powoływania kadry narodowej, udziału w mistrzostwach świata i Europy. Oczywiście braliśmy udział w turniejach międzynarodowych przed zarejestrowaniem, ale nie jako oficjalna reprezentacja Polski.

JS: Czym był dla taekwon-do w Polsce fakt powołania Polskiego Związku Taekwon-do? Warto wspomnieć, że został pan wybrany jego pierwszym prezesem.

TŁ: Była to obopólna korzyść. Zawodnicy mieli oparcie w związku, który dbał o nich i o kluby sportowe, a związek miał oparcie w tych klubach. Było ich coraz więcej, powstawały nowe kluby na terenie całej Polski. Już jako Polski Związek zaprosiliśmy nową grupę instruktorów z Korei, podzieliliśmy Polskę na cztery regiony i do każdego z nich przypisaliśmy po jednym koreańskim mistrzu. Dzięki temu ponownie ruszyły rekrutacje, powstawały nowe sekcje, tworzyły się kolejne regiony i wszystko znowu prężnie się rozwijało. Dużo osób przeszło z Kyok Sul oraz z karate, gdyż taekwon-do było bardzo dynamiczne i widowiskowe. Trenerzy koreańscy byli kołem napędowym dla rozwoju tej dyscypliny w Polsce. Ale ważnym elementem tego rozwoju było również to, że zaczęliśmy dostawać dotacje. Ułatwiony był dostęp do infrastruktury sportowej, z której korzystały reprezentacje narodowe poszczególnych dyscyplin. Mieliśmy dostęp do wybitnych specjalistów. Trenerzy mogli korzystać z wiedzy naukowej z dziedziny sportu i z doświadczeń innych instruktorów. Naszym mentorem był wspaniały człowiek i wybitny trener – pan Ryszard Zieniawa – mistrz judo, wychowawca wielu olimpijczyków. Ściśle z nami współpracował, chętnie pomagał i uczył metodyki sportu, czerpiąc z własnych wieloletnich doświadczeń. Zaczęliśmy również korzystać z COS-ów (Centralnych Ośrodków Sportu), a tam spotykaliśmy innych trenerów, mogliśmy wymieniać swoje doświadczenia. Po prostu uczyć się wzajemnie.

JS: (Śmiech) To jest właśnie motto naszego czasopisma: „Wiedzę zdobywasz przez całe życie”.

TŁ: Bo taka jest prawda. Uczymy się przez całe życie i pewnie wszystkiego się nie nauczymy. Ale próbować trzeba i nie przestawać. Ciągle odkrywamy coś nowego co nas inspiruje i pogłębia wiedzę o naszej sztuce walki.

JS: Czy te doświadczenia wymieniane z instruktorami innych dyscyplin były pomocne trenerom taekwon-do?

TŁ: Trener Ryszard Zieniawa był takim drugim milowym krokiem w naszym rozwoju, gdyż skierował nas na ścieżkę zdobyczy nauki i jej odpowiedniego wykorzystania w sporcie. Jak nas spotkał (a były to lata 90.), powiedział do nas: „Panowie, a co wy tu robicie?”. Zobaczył nasz trening, a po treningu, nie szczędząc sarkazmu, edukował nas. Jako anegdotę mogę powiedzieć, że dwa tygodnie zgrupowania i kontaktów z panem Ryszardem Zieniawą i judokami dało mi więcej praktycznych umiejętności niż pięć lat studiów na AWF. To on był takim dobrym duchem dla taekwon-do. Pokazał nam rzeczy związane ze sportem wyczynowym, o których w tamtym okresie nie mieliśmy zielonego pojęcia. Nauczył nas, jak się wygrywa zawody. Bazując na jego nauczaniu w 1991 roku pojechaliśmy na mistrzostwa Europy do Reading w Anglii. I nikomu nieznana, 44. drużyna w rankingu, została pierwszą drużyną Europy. Od tamtej pory nikomu tego zwycięstwa nie oddaliśmy.

JS: Jak wcześniej wspomnieliśmy, w 1991 roku został pan wybrany pierwszym prezesem Polskiego Związku Taekwon-do. Jak długo pełnił pan tę funkcję?

TŁ: Funkcję prezesa piastowałem nieprzerwanie od 1991, kiedy to rozpoczął działalność Polski Związek Taekwon-do, do 2015 roku. W 2010 roku weszła nowa ustawa o sporcie, która ograniczyła liczbę kadencji prezesa zarządu do dwóch. Czyli można było być dwie kadencje po cztery lata (maksymalnie osiem lat). W 2015 prezesem zarządu PZTKD został mistrz Jerzy Jedut z Lubartowa, a ja pełnię funkcję wiceprezesa ds. organizacyjno-szkoleniowych. W 2004 roku, między innymi dzięki stałym zwycięstwom polskich zawodników na arenie międzynarodowej i wielu tytułom mistrzów świata, a także dzięki bardzo wysokiej pozycji w rankingach w klasyfikacji medalowej państw, Polska została zauważona jako jeden z czołowych graczy na świecie, i zaproponowano mi stanowisko prezesa Europejskiej Federacji Taekwon-do, której siedziba z Rzymu we Włoszech została przeniesiona do Lublina. I od tego roku mieści się właśnie tutaj.

JS: A jak to się stało, że został pan sekretarzem generalnym?

TŁ: Jako prezydent kontynentalny wchodziłem automatycznie do zarządu ITF (Międzynarodowej Federacji Taekwon-do). Władze ITF doceniając moje osiągniecia na tym stanowisku, takie jak zwiększenie liczby krajów członkowskich do 38, regularne współzawodnictwo sportowe na wysokim poziomie organizacyjnym, czy nowoczesne rozwiązania IT w zarządzaniu oraz dobry wynik finansowy na kongresie światowym w 2019 r., zaproponowały mi stanowisko sekretarza generalnego Międzynarodowej Federacji Taekwondo, a tym samym organizowanie pracy zarządu i kierowanie jego biurem. Efektem tego było przeniesienie siedziby Sekretariatu ITF do Polski. I teraz tutaj w Lublinie mamy polski związek, europejską federację i światowe biuro sekretarza generalnego – Headquarter International Taekwon-do Federation.

JS: Czy zna pan podobny przypadek na świecie?

TŁ: Możliwe, że gdzieś jakaś inna federacja ma podobną sytuacje, ale nie w Polsce. Dzięki temu Lublin otrzymał wyjątkową promocję. Wszystkie osoby związane z taekwon-do ITF wiedzą, gdzie jest Lublin. Nasze biuro odwiedza sporo cudzoziemców. I przy okazji zwiedzają nasze piękne miasto i większości przypadków są pod dużym wrażeniem. Należy zaznaczyć, że obecnie  regularnie trenuje taekwon-do ponad pół miliona osób. Doliczając tych, którzy już nie trenują wyczynowo, ale nadal śledzą, co się dzieje w dyscyplinie, to są rzesze osób. Jesteśmy, więc niezłym biurem promującym Lublin i Polskę.

JS: Panie Tadeuszu, co jeszcze może pan osiągnąć w taekwon-do?

TŁ: Mamy bardzo ambitne cele. Taekwon-do jest dużą organizacją, która zrzesza 124 państwa na wszystkich kontynentach. Jesteśmy silni w grupie średnich organizacji międzynarodowych, bo największe organizacje sportowe zrzeszają około 200 państw członkowskich i więcej. Brakuje nam jeszcze około 80 krajów, w których należałoby wprowadzić taekwon-do ITF. Więc w tej materii mamy jeszcze wiele do zrobienia. Ale oprócz tego myślimy o nowych działaniach sportowych i organizacyjnych. Chcemy uzyskać uznanie dużych organizacji międzynarodowych, jak GAISF czy ARISF oraz kontynentalnych komitetów olimpijskich. Ale nie znaczy to, że chcemy być koniecznie dyscypliną olimpijską. Chcemy być odrębną dyscypliną sportową, z własną historią, niekoniecznie kojarzoną z taekwon-do WTF (olimpijskim). A takie uznanie przez międzynarodowe organizacje sportowe znacznie nam to ułatwi. Pozwoli na krzewienie tej dyscypliny zwłaszcza w państwach, w których mamy do tej pory utrudnienia systemowe. Zwiększą się możliwości finansowe, a co za tym idzie – będziemy mogli pomagać w znacząco większym zakresie naszym organizacjom członkowskim. Zatem celów do osiągnięcia jest bardzo wiele i cały czas do nich dążymy.

JS: Jakie przesłanie mógłby pan przekazać naszym czytelnikom?

TŁ: Taekwon-do jest fantastyczną sztuką walki dla każdego, bez względu na wiek. Mamy taką definicję: „Taekwon-do to doskonalenie umysłu poprzez trening ciała”. Tak możemy w skrócie powiedzieć. Mamy świetne programy nauczania, dla dzieci w wieku przedszkolnym, jak i szkolnym. Są to programy, które łączą wychowanie i zabawę oraz kształtują ogólną sprawność fizyczną i intelektualną. W tych programach dla najmłodszych jest mniej samego taekwon-do, ale za to bardzo dużo radości. Dla nastolatków mamy programy doskonalenia się w naszej super sztuce walki, gdyż taekwon-do to dynamiczna i wszechstronna dyscyplina. Do osób dorosłych kierujemy program „Harmony”, aby jesień życia była przyjemna i cieszyła sprawnością fizyczną i zdrowiem. Oferujemy także pomoc osobom z różnymi niesprawnościami, dla których przygotowaliśmy program „Adapted”. Tak więc zalet, które płyną z kontaktu z taekwon-do jest bardzo dużo, a główne nasze motto brzmi: „Wychować dobrych i wartościowych ludzi”. I to jest dla nas najważniejsze zadanie.

JS: To właśnie tego panu życzę. Oby tych dobrych i wartościowych ludzi było jak najwięcej. I już chcę się wprosić na kolejne nasze spotkanie z okazji 30-lecia powołania Polskiego Związku Taekwon-do, które przypada w październiku bieżącego roku. Serdecznie panu dziękuję za poświęcony nam czas. Jako przedstawiciel NFE News, ale przede wszystkim osobiście, życzę panu i pana najbliższym samych sukcesów i spotykania się codziennie tylko z dobrymi ludźmi.

TŁ: Ja również bardzo dziękuję za rozmowę i oczywiście chętnie się spotkam, aby porozmawiać o historii Polskiego Związku Taekwon-do, osiągnięciach zawodników, trenerów i całej naszej polskiej organizacji.